Archiwum marzec 2006


mar 29 2006 Krew ratuje życie...
Komentarze: 0

Na początek parę słów o wczorajszym spotkaniu z Jowitą i Kamilą. Było bardzo miło, czas szybko zleciał, tylko trochę krótko sobie porozmawialiśmy. No ale mam nadzieję, że teraz częściej będziemy się spotykać. W sumie to fajnie było wyrwać się z domu, odpocząć przez chwilę od tego wszystkiego. Jedyne ale mogę mieć tylko do tego, że dziewczyny zaczęły pod koniec spotkania opowiadać o swoich facetach, jacy to oni nie są nieraz okropni. Kurczę było parę takich momentów, że można by było pomyśleć, że dziewczyny mówią o mnie, o moich błędach, które popełniłem w ostatnim czasie. Łezka w oku się pojawiła, ale na szczęście nikt tego nie zauważył.

Dziś natomiast zaraz po wykładzie kolega Grzesiu wpadł na świetny pomysł. Jako, że mieliśmy 1,5 godziny przerwy więc namówił mnie żeby pójść oddać krew. No i w czwórkę pomaszerowaliśmy. Tzn. ja, kolega Łukasz, oczywiście Grzesiu i jego dziewczyna Ewelinka. Swoją drogą to w czwórkę jesteśmy niebezpieczni :P Ale mimo wszystko fajnie, mieć takich kumpli na uczelni. Przynajmniej nie jestem outsiderem na uczelni :) Ewelina nie oddawała krwi, bo jest niestety za lekka no i mogła by mdleć :P No i wielka trójca przystąpiła do działania. Nie powiem, że dwa razy chciałem się rozmyślić, nie lubię być kłuty. Stwierdziłem jednak, że już kiedyś chciałem iść oddać krew, która jakby nie było komuś może uratować życie. Najpierw pobranie odrobiny krwi do badania. Następnie krótkie badanie, w moim przypadku gorąca herbatka (zresztą nie wiem po co). Chwilę potem czekałem już tylko na samo pobieranie krwi. Parę minut później leżałem już na kozetce ściskałem coś nieokreślonego w ręce i czekałem aż te 450ml krwi zostanie pobrane. Szybko to trwało trzy minutki i było po wszystkim. W czasie pobierania rozmowa z miłymi paniami pielęgniarkami :) żarty z chłopakami... fajnie było. Na koniec obowiązkowe 9 czekolad i można było wracać na wykład. We trójkę siedzieliśmy ciut zmęczeni, spać nam się chciało. Ja się jednak cieszę, w końcu mam świadomość, że zrobiłem coś dobrego. Więcej osób powinno oddawać krew, przecież to nic nie boli, a komuś może uratować życie. No i te 9 czekolad ;) Za dwa miesiące znowu idziemy oddać krew. Najgorsze jest tylko to, że nie można przez dwa tygodnie pić alkoholu ;( Rany to jest tragedia!!! Ale mimo wszystko warto było. Jedynie czego się boję to kolejny wielki, genialny pomysł Grześka :) Pokręcony facet, ale nie sposób go nie lubić. Tylko nie wiem jak Ewelina z nim wytrzymuje :P

No a co do sobotniego picia piwka z Łukaszem to chyba nici z tego. Chociaż mogę zrobić tak jak mi kiedyś Natalia mówiła, Łukasz piwko, a Piotruś soczek :) Pomyślimy jeszcze, jest jeszcze trochę czasu.

chce-tu-zostac : :
mar 28 2006 Na chwilę zapomnieć...
Komentarze: 0

Wczoraj pisałem o braku czasu. Brakuje mi czasu na wszystko. Chciałbym się wyrwać gdzieś, zapomnieć choć na chwilę o tym wszystkim. Żeby tak ktoś mnie porwał choć na chwilę, sprawił bym nie przejmował się tym wszystkim bardzo. Chciałbym, żeby przestało mi na wszystkim zależeć, żeby wszystko mi zwisało tak jak dawniej. Dawniej miałem lekkie podejście do życia. Mało co mnie obchodziło. A teraz wszystkim się przejmuję, do wszystkiego się przykładam. Ta pilność i solidność zaczęła się po rozstaniu z Natalią. Nie wiem, może to jest w jakimś sensie ucieczka od tego wszystkiego. Chęć zapomnienia o tym... Nie wiem. Ale faktycznie im więcej mam spraw do zrobienia tym mniej o tym wszystkim myślę, tym mniej boli.

Wczoraj tak sobie myślałem czy jest sens nadal pisać tego bloga. Powstał on w celu udokumentowania mojej, czy raczej naszej miłości. Po to on powstał, żeby zapamiętać wszystkie cudowne chwile. Jednak z końcem tego związku, ten blog zrobił się niepotrzebny, bo nie ma już o czym pisać. Nie ma też dla kogo go pisać. Teraz piszę go jedynie dla siebie. I to ja sam jeden go czytam. Teraz powstają już tylko notki, które rozdrapują świeżo zagojone rany. Ten blog powinien już dawno zakończyć swoją egzystencję, w okresie kiedy ten związek umarł. Mimo wszystko ja nadal go pisze. Cały czas powstają nowe notki. Czemu? Może przyzwyczaiłem się do pisania notek, może mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy razem i znowu będę miał dla kogo pisać. Może po prostu trudno mi skasować razem z tym blogiem wszystkie te wspomnienia, które są tutaj opisane. A może wszystkiego po trochu. Tak naprawdę to chyba nie umiałbym ot tak po prostu skasować tego bloga. Jedyne co bym tym udowodnił to fakt, że to wszystko co tu jest opisane nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Pokazałbym, ze była to tylko przelotna znajomość. Tak nie jest... mimo wszystko fajnie jest wrócić do tych pierwszych notek, poczytać sobie, powspominać jak to było dobrze nam razem. Więc chyba już wszystko postanowione. Blog dalej będzie żył swoim życiem. nadal będzie moim cichym spowiednikiem...

Dzisiaj spotkam się z Kamilą i Jowitą przy piwku, fajnie się będzie spotkać i pogadać, choć szkoda bo będzie brakować Czachorka. Zresztą ciekawe jak tam sobie radzi we Wrocławiu... Z dziewczynami nie widziałem się od... hmmm... ile to już czasu się nie widzieliśmy? Od czerwca? Tak od czerwca, a dokładnie od rozdania świadectw maturalnych. Dużo mamy do nadrobienia. Fajnie będzie się wyrwać z domu, na chwilę zapomnieć o wszystkim, napić się piwa (a tak dawno już nie sączyłem zimnego piwka) no i pogadać, dowiedzieć się co u dziewczyn. A przede wszystkim jak im się układa w związkach... ja rzecz jasna będę siedział cichutko. Nie chcę o tym rozmawiać, no bo i po co rozdrapywać rany?! To i tak w niczym nie pomoże, a zadręczanie się pogarsza (i tak nie najlepszą już) psychikę. Więc lepiej o tym nie myśleć, a co ważniejsze nie mówić. Mam spore zaległości ze znajomymi, które trzeba nadrobić. Zresztą wczoraj Konrad wysłał smsa, że zaprasza mnie na imprezke urodzinową, ale musiałem odmówić. Choć wybrałbym się, no ale niestety, najpierw obowiązki, potem przyjemności. Zresztą po całym dniu spędzonym na uczelni wątpię żebym miał jeszcze ochotę się bawić. No fakt, w piątek siedzę do 19... więc z imprezy i tak nic by nie wyszło. Jakbym dotarł na tą imprezę to i tak nie było by z kim gadać, a tym bardziej się bawić. Wszyscy by już leżeli spici pod stolikami :P Ale jeszcze zdążę się kiedyś spotkać z Konim. No i z Łukaszem muszę na weekendzie się spotkać, musi mi powiedzieć jak tam przygotowania do przyjazdu Moniki. Chłopak się cieszy zapewne jak nie wiem. Trzeba sprowadzić go na ziemię i wyciągnąć na jakieś piwko :) No i tak obiecałem, ze wybiorę się z ludźmi z uczelni na jakieś piwko, ale to pewnie dopiero po świętach Wielkanocnych. Zresztą kto jak kto, ale oni zrozumieją czemu dopiero wtedy, przecież mamy tyle samo pracy na studiach. Swoją drogą wcześniej jakoś nie dostrzegałem jacy (co niektórzy oczywiście) są świetni. Pełna integracja z otoczeniem. W sumie to dobrze bo ludzie są naprawdę świetni. Zresztą swoją drogą to się tak zastanawiam czy ja ostatnio więcej imprezowałem czy studiowałem... No więc chyba to było takie po środku :P Tak grunt to sobie wmawiać.

W sobotę (jeszcze przed egzaminem z administracji) przeżyłem prawdziwy szok. Znajomy z 8LO, z którym jestem na roku, że kolega Dominik przeniósł się na zaoczne. W sumie nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie powód tego przeniesienia się na zaoczne. Dziewczyna Dominika jest w ciąży!!! Szok!!! Dominika znam jeszcze z czasów gimnazjum, razem chodziliśmy do jednej klasy. W liceum natomiast chodziliśmy do różnych klas. Zawsze tego gościa uważałem faceta z zasadami. Jasne, że papieros czy piwko, a nawet coś mocniejszego mu się przytrafiło. Ale zawsze w granicach zdrowego rozsądku. Zawsze najpierw myślał, a dopiero potem robił... Myślał o konsekwencjach. Zawsze taki rozsądny, a tu takie coś. Jasne, że nadal jest odpowiedzialny. Przeniósł się na studia zaoczne i znalazł pracę by móc utrzymać za coś rodzinę... Spotkałem go w sobotę na uczelni. Zadowolony jak gdyby nigdy nic, ale jak zapytałem o powód przeniesienia się na zaoczne (wiadomo czasem plotkom nie warto wierzyć), to spochmurniał i powiedział, że miał bardzo ważny życiowy problem. Nie powiedział wprost o co chodzi, ale ja przecież wiedziałem o co chodzi. Zaczynam powoli tracić wiarę w człowieka, tak wielu ludzi ostatnio się potyka i popełnia spore błędy życiowe...

chce-tu-zostac : :
mar 27 2006 Brakuje mi czasu...
Komentarze: 0

Brakuje mi czasu. Na wszystko nie starcza mi już czasu. Ostatnio wielu rzeczy nie udaje mi się załatwić, choć są bardzo pilne. Ale ja już nie wyrabiam. Chyba sobie zrobię tydzień wolnego, bo do świąt nie wiem czy się ze wszystkim wyrobię. Zaczynam powoli tracić do wszystkiego cierpliwość. Każdy coś ode mnie chce, stara się wymusić. Narzekają, że nie mam dla nikogo czasu. A przecież wystarczy powiedzieć 'proszę', czy to aż tak trudno. Jasne, że nie mogę się spotkać zawsze i wszędzie, choćbym nawet chciał, to zwyczajnie brakuje mi czasu. Nie mam kiedy się spotkać ze znajomymi, a to ich marudzenie, że ich zwyczajnie olewam, zaczyna mnie coraz bardziej irytować. Może w tym tygodniu uda się gdzieś (starą paczką, choć w nie pełnym składzie) wyrwać na piwo, pogadać, nadrobić zaległości. A ludzie ze studiów będą musieli jeszcze poczekać... może po świętach gdzieś się razem wyrwiemy, w ramach jakiegoś wykładu :P Kurcze, w sumie to nie mam już nawet jak odpisać, czy napisać smsa bo konto w telefonie jest puste. Trzeba poczekać na jakiś napływ gotówki, żeby mieć za co załadować konto w telefonie. Do świąt będzie ciężko ze wszystkim... ale potem zacznie być już łatwiej... a wracając do kwestii kasy to już nawet nie mam za co pić :P no ale może jakoś uda się coś skombinować ;)

Brak czasu sprawia, że nawet ta notka jest taka nijaka... :(

chce-tu-zostac : :
mar 23 2006 Historia naszej miłości
Komentarze: 0

Pamiętam to tak dobrze, jakby to było zaledwie wczoraj. Nawet do głowy by mi nie przyszło, że wycieczka szkolna może tak bardzo odmienić moje życie. Nie chciałem jechać, w ostatniej chwili chciałem zrezygnować, wysłać kumpla zamiast siebie. Nie wyszło... i musiałem jechać. Teraz wiem, że dobrze się stało. Ostatnio nawet zastanawiałem się jakby to było gdybym nie pojechał na tą wycieczkę. Na pewno bym nie poznał Natalii, a moje życie dalej by pewnie było szare i nudne.

Pamiętam kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, kiedy pierwszy raz mogłem się jej dobrze przyjrzeć. Staliśmy przed domkiem, ona ubrana w moją bluzę... pamiętam doskonale jak bardzo pięknie wtedy wyglądała. Jeszcze to światło żarówki dodawało jej pewnego tajemniczego uroku. Zaintrygowała mi... Całą noc o niej myślałem... miłość od pierwszego wejrzenia?! Chyba tak... tzn. teraz wiem, że tak. Chciałem odzyskać bluzę, ale tak naprawdę nie o bluzę mi chodziło. Chciałem zobaczyć ją. Pamiętam jak kręciłem się przed ośrodkiem szukając jej. Przechodząc między ludźmi i dopytując się o nią. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że jakaś dziewczyna aż do tego stopnia mnie zainteresowała. Chciałem wykonać jakiś ruch, pokazać, że mi się podoba. I nagle na mnie spadło, że ktoś tak piękny jak ona może mieć chłopaka. I chyba się w jakimś sensie wtedy poddałem. Ale przecież nie do końca... przecież jeszcze tego samego dnia nosiłem ją na rękach. Wtedy pierwszy raz nie obchodziło mnie co sobie pomyślą znajomi i w ogóle wszyscy ludzie, którzy tam byli. Nasza znajomość zaczęła się bardzo szybko rozwijać. Kolacja, a po kolacji wracaliśmy razem do ośrodka, rozmawiając o wszystkim. I to długie siedzenie pod pustym domkiem tylko we dwoje i rozmawianie znowu o wszystkim. Właśnie wtedy nadarzyła się okazja aby dowiedzieć się czy ma chłopaka... rzucone niby żartem, że "ciekawe co na to Twój facet?". I choć niby odpowiedź padła szybko, to dla mnie to była wieczność. Po cichu liczyłem na to, że powie, że jest sama, że nie jest z nikim związana. Nie powiem, że mnie nie ucieszyła jej odpowiedź. Ucieszyła i to bardzo, chciałem to usłyszeć. A potem w domku, kiedy leżeliśmy razem. Kiedy zapytała się czy może położyć głowę na mojej piersi... było to najsłodsze pytanie jakie kiedykolwiek usłyszałem. Bałem się oddychać kiedy sobie tak leżała. Bałem się, że usłyszy i poczuje jak mocno wali mi serce. I ta noc spędzona razem. Wspaniale mi się spało... przytuleni do siebie. Nadszedł ostatni dzień, a ja podczas marszu trzymałem ją za rękę... jak jej wtedy mówiłem, żeby się nie przewróciła. Ale prawda jest taka, że chciałem czuć jej bliskość. Numer telefonu, tak głupio wywalczony. Jednak wiedziałem, że to jedyna okazja, żeby go zdobyć. Ten powrót do Rzeszowa, jej głowa na moim ramieniu. I parking przed szkołą. Nie chciałem się z nią rozstawać, chciałem spędzić z nią jeszcze trochę czasu. Jeszcze tego samego dnia wysłałem jej smsa, już wtedy nie potrafiłem bez niej wytrzymać (zresztą do dziś mi to zostało). Nie mogłem doczekać się poniedziałku. Chciałem ją jak najszybciej zobaczyć. Mimo, że miałem próbną maturę - miałem to gdzieś, chciałem wyjść z sali jak najszybciej. Zobaczyć Natalię. Kiedy zadzwonił dzwonek na przerwę biegałem po całej szkole szukając jej. "Szukajcie, a znajdziecie" i znalazłem. Fajnie było się wtedy do niej przytulić. Znowu czuć jej ciepło, jej bliskość. Dni jakoś mijały, powoli. My chodziliśmy na spacery. Rok szkolny coraz szybciej się kończył. Nie było już sensu chodzić do szkoły, ale przyszliśmy. Pamiętam, że zaproponowałem jej, że odprowadzę ją na przystanek. ale wcześniej wpadniemy do mnie do domu. Trochę się zasiedzieliśmy... wykorzystałem sytuację wtedy, przyznaję. Chciałem ją pocałować i odważyłem się. Pamiętam, że wcześniej się zapytałem czy mogę... serce waliło mi jak oszalałe. Mój pierwszy pocałunek. Niesamowite doświadczenie. Mógłbym trwać w tym pocałunku wieczność. Co prawda tamte dni już nie wrócą, ale były to najpiękniejsze dni w moim życiu. Przeżyłem coś najpiękniejszego. A najważniejsze, że znalazłem wtedy miłość swojego życia. Późniejszy okres już nie był taki kolorowy. Z czasem zaczęły się kłótnie, sprzeczki, niedomówienia. Ja się zmieniłem, wkradła się zaborcza zazdrość. Nie dostrzegałem tego jak bardzo ją ranię. A przecież zapewniała, że będzie mnie zawsze kochać, nigdy nie zostawi, że nie mam powodu do tego by być zazdrosnym. Nie chciałem słuchać. Coraz częściej się kłóciliśmy. I tym sposobem dochodzimy powoli do wielkiego finału. Studniówka - parę zdań za dużo powiedzianych i się zaczął koszmar. Przestaliśmy się spotykać, licząc na to, że coś się zmieni na lepsze. Ale było tylko gorzej. Półtora miesiąca zawieszeni w próżni czekając na lepsze dla nas dni. Te dni jednak nie nadchodziły, więc trzeba było coś postanowić co do naszej przyszłości. No i w końcu się rozstaliśmy. Po 20 miesiącach bycia razem przestaliśmy być oficjalnie parą. Tych wydarzeń nie ma sensu opisywać bo notka o naszym rozstaniu jest już napisana. Późniejsze moje myśli też są spisane. Więc poprzestanę na tym co napisałem.

To śmieszne, ale człowiek zaczyna doceniać to co ma (a raczej miał) dopiero wtedy, kiedy to straci. Tak było ze mną. Dopiero teraz wiem, że te 20 miesięcy mimo wielu nieporozumień i kłótni, tych wszystkich łez i tego całego zła jakie wyrządziłem to jednak był to najpiękniejszy okres w moim życiu. Przeżyłem chwile, których nie da się odtworzyć, powtórzyć. Wiem też, że w moim życiu nie będzie piękniejszych chwil od tych, które przeżyłem z Natalią. Nie da się też tych chwil zastąpić innymi i kto wie może przeżytymi z inną. To są chwile najcenniejsze dla mnie. Chwile bezcenne, które wiecznie będą żyły w mojej pamięci i w moim sercu. Bo przecież dzięki nim pierwszy raz pokochałem. Tych pierwszych razów było znacznie więcej: pierwszy pocałunek, pierwsze 'kocham', pierwszy poważny związek, pierwszy długi związek, pierwsza chęć oświadczenia się, pierwsza chęć posiadania córki :P i wiele innych pierwszych razów... Ta historia naszej miłości co prawda jest opisana w wielkim skrócie, ale nie widzę potrzeby dokładnego opisywania zdarzeń. Jak już napisałem te wydarzenia są żywe w mojej pamięci i tam są najbezpieczniejsze.

Jak tak sobie myślę o tych naszych pierwszych dniach, o tej wycieczce. To trudno mi uwierzyć, że naprawdę się rozstaliśmy. Przecież jeszcze nie tak dawno temu oboje byliśmy pewni tego co czujemy. A teraz już nie ma nas. Jeszcze nie tak dawno temu nawet do głowy by nam nie przyszło, że do tego może dojść. Teraz zostały już tylko najpiękniejsze wspomnienia tamtych dni...

chce-tu-zostac : :
mar 18 2006 Miesiąc temu się rozstaliśmy
Komentarze: 0

Dziś mija równy miesiąc jak się rozstałem z Nati. Pasowałoby tym samym przeanalizować ten ostatni miesiąc mojego życia... chyba. Ciężki był to miesiąc. Niby wszystko się wyjaśniło, nareszcie wiem na czym stoję, ale jednak dziwne uczucie towarzyszy mi każdego dnia gdzieś głęboko w serduszku. Choć rozstaliśmy się w miłej atmosferze i rozstanie przyjąłem to w miarę dobrze. Jednak wszystkie emocje wyszły dopiero po paru dniach. Najpierw były zapewnienia ze strony Nati, żebym się tak nie martwił, że nie rozstaliśmy się na zawsze. Rozstaliśmy się tylko na jakiś czas, ale kolejne dni uświadamiały mi coraz bardziej, że wcale nie jest tak kolorowo jak miało być. Pierwszy raz w życiu załamałem się psychicznie, wyglądałem jak siedem nieszczęść. No, ale w końcu jakoś się pozbierałem i już jest w miarę dobrze. Nie zmieniło się natomiast nic w kwestii moich uczuć. Nadal nie potrafię myśleć o niczym innym. Boję się tak jak na początku, że to już definitywnie koniec. Wszystko zaczyna mnie powoli przerastać... Z dnia na dzień żyję ciągłą nadzieją, która jest podsycana wiarą w to, że to wszystko da się jeszcze naprawić. Zaczynam powoli myśleć, że to jakaś obsesja. Chociaż może nie, przecież po tym wszystkim co razem przeżyliśmy to chyba normalne. W sumie to mam tylko nadzieję, że Nati jest łatwiej. To rozstanie tak naprawdę było dla niej. Miało jej pomóc, miała się skupić na maturze. Jak tak sobie myślę, to tak naprawdę dalej to do mnie nie dociera. Dalej nie potrafię uwierzyć w to, że się rozstaliśmy. To dziwne ale jak byliśmy razem to wydawało mi się, że nigdy do tego nie dojdzie. Wydawało mi się, że za bardzo się kochamy, żebyśmy mogli się rozstać. No, ale jak widać wszystko jest możliwe. Trzeba się liczyć z każdą ewentualnością. Zresztą każdy kto się dowie, że zerwaliśmy jest najpierw w szoku (tzn. następuje długie milczenie), a potem zawsze jest pytanie "ale dlaczego... jak to? to niemożliwe...". Wtedy uświadamiam sobie, że w oczach wszystkich znajomych uchodziliśmy za wzór, taka idealna para. Dwoje ludzi zapatrzonych w siebie, nie widzących świata poza sobą. Ci wszyscy ludzi byli pewni tego, że będziemy się kochać wiecznie, bo nie ma w tym mieście drugiej, bardziej zakochanej w sobie pary. No ale jak już napisałem, niemożliwe staje się możliwe. Ponoć Polak jak chce to potrafi. Chociaż ja nie chciałem, a jednak potrafiłem. Nie potrafię pogodzić się z naszym rozstaniem, nie potrafię uwierzyć, że do tego doszło. Życie niemile potrafi zaskoczyć. Potrafi bardzo boleśnie przywalić człowiekowi, bardzo szybko ściągając go na ziemię. To się nazywa brutalne zderzenie z rzeczywistością. Jedno mi tylko nie daje spokoju. Studniówka. Gdybym wtedy zachował się inaczej... czy doszło by do tego wszystkiego? Gdybym się wtedy nie wkurzył, to czy nadal bylibyśmy razem? Nie poznam na to pytanie odpowiedzi, nigdy... I właśnie dlatego to nie daje mi tak bardzo spokoju. Gdybym potrafił cofnąć czas, by móc wszystko naprawić. Dziwny był ten ostatni miesiąc. Niby wszystko się w jakiś sposób wyjaśniło. Nareszcie wiem na czym stoję, tym bardziej, że miałem przeczucie, że do tego dojdzie. Nie wiem skąd, nie wiem jak, ale wiedziałem. Pamiętam, że w niedzielę jak się obudziłem, pierwsze co to uczucie błogiego spokoju. Ale to nie dlatego, że ucieszyło mnie nasze rozstanie, nie, to nie było to. Ten spokój brał się stąd, że (nie potrafię tego opisać) wiedziałem, że wszystko będzie dobrze, że będziemy znowu razem. Dziś jednak mam mieszane uczucia. Nie wiem co mam myśleć, co mam czuć. Może to dlatego, że za dużo spraw zwaliło się na mnie w jednym czasie. Rozstanie, studia, ciągnąca się w nieskończoność sesja i cała masa innych bardziej lub mniej denerwujących i irytujących człowieka spraw. Jedyne czego teraz pragnę to to, żeby nigdy do tego wszystkiego nie doszło. Ale, że doszło to pragnę, żeby wszystko się ułożyło, żebyśmy pewnego dnia znowu byli razem. Bo prawda jest taka, że ja bez Nati nie potrafię już żyć...

chce-tu-zostac : :